Kolejny świst Cierpienie. Wrzask, ból, łzy spływające po policzkach. Strużki krwi na nagim, bezbronnym ciele, krople na pościeli i podłodze. Przyjemność płynąca z służenia panu. Bat w ręce jej męża i ciemiężyciela. Kim był ten łysy mężczyzna? Kochankiem czy katem? Ojcem ich dziecka czy ciemiężycielem? Mężem czy właścicielem? Nigdy nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Z wyjątkiem tych cudnych chwil, kiedy podczas szczytowania łączyli się w jedno, a w oczach ZelDeleymana dostrzegała ogromną radość porównywalną z tą po otrzymaniu pierwszego balonika w wieku lat sześciu. Lecz wszystko się zmieniło, kiedy w ich dotychczasz spokojne życie wkroczyli obłudnicy ze swoimi intrygami i knowaniami. A potem nadeszli sułtańscy faworyci i zajęli miejsce u boku pana Runouw.
Trzask bicza. Rozbryzg krwi. I cisza. Cisza, która przytłaczała dziewczynę swoją bezlitosnością i przypominała o triumfie jej wrogów. Ile razy dotąd uniknęła śmierci? Ile razy stawała na przeciw wszystkim? Kiedy przybyła do pałacu, nie miała nikogo po swojej stronie. – Możesz odejść – Zel niedbale machnął ręką w geście odprawienia. – Nie chcę cię widzieć.
Naga i obolała, Runouw podniosła się ze splamionego krwią łoża i uciekła się do ostatniego ratunku. Nie bacząc na rany i okurzoną podłogę niegodną sułtanki, uklękła. Starała się zaprezentować swe piękne, choć brutalnie okaleczone ciało w możliwie najbardziej korzystny sposób.
– Panie... – Sfrustrowana spróbowała ponownie. – Jesteś dla mnie niczym woda dla sadzonek drzew owocowych. Bez ciebie usycham z miłości jak mężczyzna bez schabowego w poniedziałki.
Później nastąpiła rzecz, której nigdy by się nie spodziewała. Zwinęła się pod napływem gwałtownego bólu promieniującego ze szczęki. Miała ochotę wrzeszczeć, lecz z ust zdołała wydobyć jedynie zduszony, chrapliwy dźwięk przywodzący na myśl raczej popołudniową drzemkę niż ból. A może spała i dopiero teraz się obudziła? Czy to było przyczyną tej kary?
– Kazałem ci odejść – powtórzył skrzywiony sułtan z irytacją spoglądając na zabrudzoną krwią pięść. Kopnął niewolnicę. – Czego nie rozumiesz? Mam zawołać straże!?
Runouw delikatnie pocałowała poszarzałego, cuchnącego kałem o poranku buta w ramach przeprosin. Gdy już miała narzucić na siebie pelerynę, Zel ją zatrzymał.
– Jesteś brudna – mruknął beznamiętnie rzuciwszy jej prześcieradło. – Okryj się tym.
Nie mogła uwierzyć! Pan Życia skazał ją na taką hańbę! To gorsze niż obieranie jabłka zębami! Niż odcięcie pięty i wygnanie do prowincji! Wykonawszy polecenia pana, z ledwie wstrzymywanym szlochem Runouw opuściła alkowę. Strażnik alkowy uśmiechnął się drwiąco na jej widok.
– Mówię ci, pani – Przybliżył się taksując dziewczynę wzrokiem – Zastosuje Świętą Restrycke.
– Uważaj na swoje słowa, strażniku – odparła dumnie Runouw, maskując swój strach. – Przypominam, że mówisz do sułtanki, faworyty sułtana i matki księcia Michała.
– Po twoim nieskromnym odzeniu, pani, mogę wywnioskować, że wypadłaś z łask.
– Zobaczymy – odburknęła dziewczyna i z uniesioną głową pokuśtykała do łaźni. W oddali słyszała śmiechy niewolników.
– Tak, pani – skinęły głową i odmaszerowały.
Dziewczyna westchnęła głośno. Niechby ich wszystkich szlag trafił! Oprócz Zela, rzecz jasna. On zajmował specjalne miejsce w jej skutym lodem sercu, nawet jeśli czasem nie potrafił się opanować. Wierzyła, że każdą rzecz czynił z miłości. Dlatego tyle lat walczyła, żeby wreszcie mógł zasiąść na tronie. Motywowała go, chwaliła, a dla jego wrogów była jak porcja cykuty dla hipopotama. Pozbyła się wszystkich, nawet sułtanek z poprzednich lat, które stały się cierniem dla imperium.
Nie. Zel nigdy nie zastosuje wobec niej Świętej Restrycki. Nie odważy się. Nie po tym, jak była jedyną podporą Nonsensopedii w trudnych czasach. To niemożliwe.
Obsługiwana przez niewolnice, przypomniała sobie pierwszą wspólną noc z ZelDeleymanem. Lubiła myśleć, że właśnie wtedy został poczęty książę Michał.
– Panie – z uśmiechem na twarzy zwróciła się do stojącego mężczyzny, po czym uklękła.
– Jak masz na imię? – zapytał.
– Runouw, panie – szepnęła, składając pełen oddania pocałunek na szkarłatnych szatach ZelDeleymana.
A kiedy kazał jej wstać, cały świat zawirował i zaczął roić się od barw. Szafranowy odcień łoża w alkowie, perłowy blask marmurowej posadzki, mnogość arabesek na ścianach. I kanciasta twarz mężczyzny, na którego czekała całe życie. Błysk światła w górze. Ogień w oczach Zela. Pożar w jej sercu, duszy i płucach. Runęła na ziemię.
– Źle się czujesz? – Zdawał się być przerażony, trzymając ją w rękach niczym butelkę po Komandosie. – Wezwać medyków?
– Skądże – odparła ze śmiechem. – Po prostu czuję się podekscytowana.
A gdy położył Runouw na łożu i gwałtownymi szarpnięciami zaczął rozrywać gorsecik sukni, chciała wykrzyczeć całe „Cztery pory roku” Vivaldiego. Pozbawiona ubrania, roześmiała się, nie mogąc uwierzyć, że spotyka ją ten zaszczyt. Był drapieżny niczym lew, bardziej szybki od geparda, a zarazem łagodny jak stary dachowiec. Dobył swego ogromnego mazaka z piórnika i wypełnił jej wnętrze niczym niezapisaną kartkę. Razem tworzyli unikalne dzieło sztuki wykorzystując kunszt ZelDeleymana i czystość Runouw. Z każdym oddechem, z każdą myślą, westchnieniem, niewolnica oddawała cząstkę swej duszy. Jej pełne mleka boje pulsowały, kiedy kapitan przybijał do upragnionego portu. Dziewczyna swoim jękiem wezwała wiatr do pracy i razem ze swoim panem pożeglowali w sztormie rozkoszy.
– Jeszcze raz, panie – wydyszała. – To może już nigdy nie przydarzyć mi się w życiu. Obiecuję, że pozbędę się naszych wrogów.
– Patrzcie, wróciła z Izby Sznura – mruknął Xinos, jeden z faworytów sułtana, trzynastoletni chłopiec z bulwiastą twarzą i orlim nosem. Brzmiał, jakby nie przeszedł jeszcze mutacji, co nie było dziwne, gdyż rok po porwaniu został wykastrowany w celu zachowania młodzieńczych rysów twarzy. – Musi być cenniejsza niż nam się wydaje.
– Mam na imię Runouw. To oznacza kobietę, która nigdy się nie poddaje – odparła stanowczo. – Nie zapominaj, że jestem matką księcia, a ty tylko nędznym faworytem. Umrzyj.
– Udowodnij, że z ciebie prawdziwa kobieta – rzucił wyzwanie Michsar, kolejny z ulubieńców Zela. Był niski, a jego kasztanowe kręcone włosy w połączeniu z piegami nadawały jego twarzy beztroskiego wyrazu. – Pokaż dekolt.
– Ten widok jest zarezerwowany dla naszego pana – odrzekła wyniośle, nie zważając na nędzne docinki. Kiedyś zginą tak jak wszyscy jej przeciwnicy. Rzadko spędzała czas w sali, wolała raczej odosobnienie w swej komnacie lub noce w alkowie z Zelem. Przyszła tutaj jedynie w celu ukazania swojej siły ignorantom. Niech nie myślą, że ktokolwiek zdoła zniszczyć jedyna prawowitą sułtankę. – Kiedy ostatnio cię przyzwał, Michsarze? Miesiąc temu? W takim razie nie pozostaniesz faworytem długo, a odeślą cię do starego pałacu, gdzie będziesz tkał wełniane szaliki do końca swoich nędznych dni i pocieszał się zachodzeniem w ciążę spożywczą.
Michsar poczerwieniał na twarzy. Wszystkim była znana jego słabość do zawierających lecytynę sojową i karmel słodyczy.
– Co za kurwa... – Wymamrotał nerwowo. – Zobaczymy, jak dogadasz się z sułtankami na wygnaniu w Diyarbakir. Po reakcji z kwasem siarkowym twoja twarz nie będziej już taka śliczna.
– O ile dobrze wiem, jedna uciekła gdzieś w regiony Taurus, a z resztą sobie poradzę – Uśmiechnęła się promiennie Runouw. – A sułtan mnie tutaj zatrzyma, ponieważ jestem najbliższa jego sercu.
Nagle do sali wbiegł biały eunuch, Expert Aga – zarządca haremu. To oznaczało, że wezyr Tlljz Pasza przyjmował właśnie audiencję lub odbywały się obrady dywanu, podczas których paszowie i bejowie dyskutowali o sprawach państwa, ewentualnie sułtan ogłaszał ważną decyzję dotyczącą jego haremu. Rozwinęła otrzymany list.
Ach, więc sułtan wybiera się do sali obrad, pomyślała. Świetnie.
– Obawiam się, że nie jesteśmy na jednym poziomie – stwierdziła obcesowo. – Idźcie zachodzić w ciążę spożywczą, a ja pójdę z Michałem na sanki. A potem wybierzemy się na lodowisko. Byleby nie nad rzekę, żeby, broń Borze, nikt się nie utopił.
Musiała czym prędzej dostać się do swojej sekretnej komnaty, skąd mogła podsłuchiwać obrady i audiencje. Była oczami, uszami i nozdrzami sułtana. Ostrzem, które przecinało nieprzyjaciół na pół. Gdy tylko wyszła z zasięgu wzroku faworytów, podkasała suknię i podbiegła do drzwii na końcu korytarza. Ostrożnie przesunęła jedną z cegieł do przodu i nakazała strażnikowi otworzyć drzwi. Podeszła do zakratowanego okna, a po chwili usłyszała głosy:
– Zamierzam odesłać sułtankę Runouw do Edirne – rozkazał ZelDeleyman ponurym głosem. – Tljjz Pasza, czynię cię odpowiedzialnym za jej bezpieczeństwo podczas drogi.
– Tak – skinął pochylony wezyr. – Panie, jest jeszcze jedna rzecz, którą chcę ci oznajmić.
– Co masz do powiedzenia, Tljjz? – zapytał zaintrygowany sułtan.
– Chcę wyznać ci fakt, że cały czas jesteśmy podsłuchiwani – Tlljz nagle zawiesił głos, by pozwolić skonsternowanemu ZelDeleymanowi dojść do siebie, po czym ciągnął: – Sułtanka Runouw wybudowała sekretną komnatę tuż obok sali obrad, żeby nas podsłuchiwać.
– Co ty wygadujesz!? – wrzasnął Zel. – Moja niewolnica ważyła się dopuścić takiego czynu!? Obedrę ją ze skóry! Albo ciebie, jeśli kłamiesz!
– Sam zobacz, panie – dygnął Tljjz. – Zaprowadzę cię, jeśli pozwolisz. Uciekać. Tak, uciec jak najdalej. Nie mogła sprawić, żeby sekret się wydał, gdyż sułtan na pewno zastosuje Święta Restryckę, a wtedy będzie zmuszona znosić śmiechy sułtanek na wygnaniu i faworytów.
– Expert Aga! – krzyknęła, pukając głośno w drzwi.
Ale nikt nie odpowiadał. Po wiernym słudze nie został żaden ślad, a tymczasem kroki rozlegały się coraz bliżej. Uklękła na podłodze w oczekiwaniu na karę, lecz w głowie miała pewien plan.
– Co ty sobie wyobrażasz!? – oburzył się ZelDeleyman, a potem spoliczkował ją. – Myślisz, że zostaniesz sułtanką z rodu Deletów!? Twoim zadaniem jest służyć mnie i mojej rodzinie, niewolnico!
– Panie Życia. Mitochondrium mej komórki – błagała rozpaczliwie. Widziała uśmiech wyższości Experta Agi. – Uczyniłam to, by sprawdzić lojalność naszych ludzi. Kiedy wokół szyki mieszają nam wrogowie, a przyjaciele okazują się obłudnikami na usługach dżihadystów, nie istnieje inna opcja!
– Nic mnie to nie obchodzi! – warknął ZelDeleyman. – Pakuj się, dołączysz do sułtanek do Diyarbakir. Czas zastosować Świętą Restrycke.
– Biurokrato mojego serca – mówiła nie kryjąc zdenerwowania. – Nie mogę żyć bez twojego uśmiechu, dotyku łysej głowy, dźwięku głosu. Jesteś dla mnie jak mleko dla świnki morskiej. Jak maczeta dla Nowej Huty. Nie skazuj mnie na udrękę tkania szalików w baranki, rzeźbienia kolosów Memnona w mydle, czy spędzania zimy bez sanek. Ja, twoja wierna niewolnica, nie mogę bez ciebie żyć. Muszę coś wyznać, panie. Wygląda na to, że po raz drugi w naszych sercach zagości radość, bowiem jestem w ciąży.
– Miejmy nadzieję, że nie spożywczej – skomentował lakonicznie Tljjz Pasza.
– Expert Aga, każcie medykom ją przebadać – rzekł Zel chłodno. – A jeżeli to prawda, wyślijcie sułtankę do Tekke. Tam zaczeka do rozwiązania.
– Daleko jeszcze? – zapytała służącą.
– Piętnaście kilometrów, pani.
Zniecierpliwiona sułtanka odsłoniła okno i zaczęła wpatrywać się w gwiazdy. Może wróżby faktycznie miały rację i w granatowej otchłani kryły się przepowiednie. Ale jakie to miało znaczenie? Najważniejsze było odzyskanie miłości ZelDeleymana. Za kilka miesięcy urodzi syna i wróci do pałacu w blasku chwały, po czym wygna tego zdradzieckiego eunucha z pałacu. Nagłe usłyszała podejrzany gruchot. Czyżby jej wrogowie nadchodzili? Tak szybko? Nie do wiary.
– Dlaczego powóz stanął!? Co to ma znaczyć!?
Do środka weszła zamaskowana postać w czarnym płaszczu. Twarz skrywała pod nikabem, włosy zasłoniła turbanem, a figura nic nie mówiła o płci. Mężczyzna czy kobieta? Wróg czy przyjaciel? Oprawca czy pomocnik? Runouw doskonale wiedziała, że zdawała się na łaskę tajemniczej istoty.
– My, Ibrahim al-Baghdadi, kalif Państwa Islamskiego w Iraku i Lewancie, jedyny pan i przywódca wszystkich muzułmanów, nakładamy fatwę na ZelDeleymana, całego jego państwa i wszystkich poddanych z uwagi na wielokrotne lekceważenie prawa Szariatu. Od tego momentu każdy dobry muzułmanin ma prawo i obowiązek dążenia do zniszczenia ZelDeleymana, jego encyklopedii i wszystkich jej użytkowników, gdyż taka jest wola Allaha – wygłosił monolog kalif zdecydowanie męskim głosem.
– Nie waż się mówić tak o władcy, niewierny! – krzyknęła dziewczyna, marszcząc brwi w geście niedowierzania. Czy to był jakiś żart jednego z obłudników? A może dowcip rozradowanego faworyta? – Bo zachorujesz na tumor Ewinga albo nowotwór grasicy.
– Widzę twe cierpienie, pani. Pozwól mi tobie służyć – ukłonił się z szacunkiem Ibrahim al Baghdadi. – Zaprawdę, powiadam ci, splugawione głowy niewiernych będą huśtać się na oponach i wytrzeszczać nadjedzone przez plugawe gawrony i przebiegłe nasoszniki trzęś oczodoły.
– A wogle to pewnie wsypałeś mi gwałt w proszku do zapasu kawy. Umrzyj.
– Pani, wyrzućmy stąd tego człowieka – szepnęła niewolnica przyglądająca się nieznajomemu. – On mi kogoś przypomina, ale nie pamiętam kogo.
– Na twe życzenie, sułtanko mojego nędznego żywota, źrenico mego oka, gotów byłbym wmaszerować do zamku na czele żółwi z Galapagos i własnoręcznie zadźgać sułtana łyżką – wyznał szczerze Ibrahim. – Niech ginie pod ostrzem zesłanym prorokowi Mahometowi przez anioła Jibrila. Nie obrażaj proroka, pani, albowiem gniew jego spada na człowieka niczym grom rozgwiazd przyklejających się do pięt. Jeśli zechcesz się skonsultować z twym wiernym sługą, władcą wszystkich muzułmanów, kalifem Ibrahimem al-Baghdadim – wypowiedz szahadę, pocierając ten kamyk – mówiąc to, wcisnął jej w rękę rubin połyskujący w świetle księżyca.
– Nie – stanowczo sprzeciwiła się Runouw. – Najpierw oddaj mi ten zaległy prysznic od babci Janiny sprowadzony prosto ze słonecznego Nepalu. A potem możesz umrzywać.
– Niechaj światło Allaha nigdy cię nie opuści, pani. Insha'Allah – Odparł na pożegnanie i wyszedł z powozu.
Dziwny człowiek, pomyślała Runouw. Ale mogę go jeszcze wykorzystać, żeby wrócić do pałacu.
Epickie, wspaniałe dzieło, odkrywające wiele tajemnic. Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie sytuacji, więcej perwersyjnych seksów i ujawnienie wszystkich tajemnic ostatniego haremu. Tak trzeba. Nie boimy się i będziemy ujawniać.
OdpowiedzUsuńİnşallah